Szymon Hołownia, marszałek Sejmu, lider jednej z czterech partii rządzącej koalicji, powiedział wprost, że proponowano mu „zamach stanu”. Nazwał rzeczy po imieniu – próbę zablokowania procesu zaprzysiężenia demokratycznie wybranego prezydenta. Uczynił to publicznie, samowolnie, nie pod przymusem, czy przypadkiem. A mowa o czynie kwalifikowanym w kodeksie karnym jako przestępstwo przeciwko Rzeczypospolitej.
„Uśmiechnięty” miecz Damoklesa
Art. 127 Kodeksu karnego nie pozostawia wątpliwości: § 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. § 2. Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w § 1, podlega karze pozbawienia wolności od lat 3 do 20.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Z tego punktu widzenia zrozumiały jest strach rządzących przed zajęciem się tym. Szczególnie podżegaczy, bo Szymon Hołownia jak widać już sobie szykuje wyprawkę z tego rządu, ale czy trzeba bardziej oczywistego przypomnienia, że sprawa powinna dziś być przedmiotem postępowania prokuratorskiego? Tymczasem nikt nie wszczyna śledztwa, bo kto miałby to zrobić? Człowiek Adama Bodnara, Dariusz Korneluk, który sam złamał prawo uzurpując stanowisko Prokuratora Krajowego? A może jego nowy przełożony, Waldemar Żurek?
Nikt z obozu władzy nie pyta: kto konkretnie proponował Hołowni udział w obaleniu porządku konstytucyjnego. Hołownia nie mówi – choć powinien. Bo jeśli naprawdę „rozpytywali go politycy, prawnicy i ludzie niezadowoleni z wyniku wyborów”, to państwo ma obowiązek ich zidentyfikować i postawić przed sądem. To nie jest polityczna plotka. To jawna sugestia istnienia środowisk gotowych sparaliżować demokrację. Do tego są dziennikarze (Marcin Fijołek), którzy mówią wprost, że to Donald Tusk podżegał koalicjanta do takiego działania.
Prawdziwy niepokój budzi także to, że rozmowa na temat ewentualnego zablokowania zaprzysiężenia odbyła się – jak przyznał marszałek – w gronie liderów koalicji rządzącej. Że premier Tusk zapytał wprost: „Pojawiają się takie głosy, co robimy?” Nawet jeśli jego odpowiedź była negatywna, to sam fakt, że tego typu pomysł był rozważany w najwyższych kręgach władzy, powinien zapalić czerwone światła w każdym demokratycznym państwie.
Warczenie
Przed wyborami obiecywano demokrację i praworządność. Po wyborach dostaliśmy „demokrację walczącą”, znaną już jako „warczącą”. Sytuacja wywołana wypowiedzią Szymona Hołowni musi wreszcie wyjść poza przestrzeń medialnych komentarzy i wejść w fazę realnych działań instytucjonalnych. Złożony przez mec. Bartosza Lewandowskiego wniosek o przesłuchanie marszałka Sejmu jako świadka w śledztwie dotyczącym art. 127 Kodeksu karnego jest nie tylko uzasadniony, ale konieczny dla zachowania elementarnej powagi państwa prawa. Skoro padły publiczne deklaracje o namawianiu konstytucyjnego organu do działań mogących zmierzać do zmiany ustroju, obowiązkiem organów ścigania jest wyjaśnienie tej sprawy do końca — niezależnie od pozycji politycznej osób zamieszanych.
Czy zdamy ten egzamin?
Reklama
Hołownia, jako urzędnik państwowy, ma prawny i moralny obowiązek ujawnić, kto i w jakich okolicznościach próbował podżegać go do takich działań. Tylko pełna transparentność i szybkie działanie prokuratury mogą zapobiec groźnemu precedensowi, w którym próby zamachu stanu traktuje się jako „polityczne ciekawostki” zamiast jako realne zagrożenie dla ustroju demokratycznego państwa.
W całej sprawie nie chodzi tu o poparcie dla Karola Nawrockiego, o sympatie partyjne czy światopoglądowe. Chodzi o zasadę: o szacunek dla werdyktu wyborczego i reguł gry. Jeśli dziś wolno rozważać – choćby teoretycznie – zatrzymanie legalnie wybranego prezydenta, to jutro ktoś wymusi przesunięcie wyborów (ups, przepraszam, to już PO w 2020 roku zrobiła), a pojutrze – ich unieważnienie. Bo „nie taki wynik”, bo „sytuacja nadzwyczajna”, bo „dla dobra kraju”.
Nie można się na to godzić. Nie można przejść nad tym do porządku dziennego. W żadnym demokratycznym państwie – a tym bardziej w Polsce. Nie tylko dlatego, że jesteśmy krajem, który z tak wielkim trudem odzyskiwał suwerenność i budował swoje instytucje, ale dlatego, że to po prostu nasz kraj, nasz dom. A niezależnie od kwestii politycznych i prawnych, to tak zwyczajnie nie powinno się tolerować nawet sugestii łamania konstytucji przez osoby publiczne.
A skoro już marszałek mówi, że „przyjdzie czas, by o tym rozmawiać”, to ten czas jest właśnie teraz. Teraz – w Sejmie, w sądzie, przed opinią publiczną. Bo jeśli dziś nie reagujemy na słowa o zamachu stanu, to jutro obudzimy się w kraju, w którym zamach stanu będzie już wprost „opcją do rozważenia”.