Wyjaśnia, że o konklawe, w którym biorą udział kardynałowie zamknięci od środka na klucz, możemy mówić dopiero od XIII wieku. Przez wieki regulamin wyboru nowego papieża był uszczelniany po to, aby kardynałowie „rzeczywiście mieli warunki do tego, żeby wybrać papieża w wolności i z inspiracji Ducha Świętego”, a nie w wyniku jakichś umów między sobą lub zewnętrznych ingerencji. Ks. Śliwiński tłumaczy, że dzięki tajności konklawe „nie dowiadujemy się, który kardynał na kogo głosował”, co służy temu, aby każdy z nich podjął „decyzję zgodnie z własnym sumieniem”.
Uspokaja, że choć papież Paweł VI ustalił liczbę kardynałów elektorów na maksymalnie 120, a obecnie jest ich 136, to wszyscy oni wezmą udział w konklawe. „Ten precedens był badany już za pontyfikatu Jana Pawła II, gdy dwukrotnie, po konsystorzach w 2001 i 2003 roku, było 135 elektorów. Franciszek nie jest więc pierwszym papieżem, który tak znacznie podwyższył ich liczbę” - przypomina duchowny, wyjaśniając, że „skutek decyzji papieża jest ważniejszy od zapisu konstytucji apostolskiej”, która ogranicza ich liczbę do 120. Kiedy „papież wykreował kardynała”, to „nikt nie ma mocy odebrać mu prawa wyboru biskupa Rzymu, nikt nie ma prawa nie wpuścić go do Kaplicy Sykstyńskiej, wykluczając z udziału w konklawe” - zaznacza ks. Śliwiński.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Oto tekst wywiadu:
Reklama
Paweł Bieliński, KAI: Przyzwyczailiśmy się do tego, że po śmierci papieża zbierają się kardynałowie, aby wybrać jego następcę. Ale przez pierwsze tysiąc lat to wcale nie oni byli elektorami papieży…
Ks. Przemysław Śliwiński: Pierwsze tysiąclecie w ogóle nie dostarcza nam czegoś, co możemy nazwać regulaminem wyboru papieża. Nawet słynna zasada, że wybiera go duchowieństwo i lud rzymski tak często podlegała zmianom, że nie możemy jej rozciągnąć na całe tysiąclecie jako obowiązującej. „Tradycja apostolska” Hipolita z początku III wieku zaświadcza, że najpierw lud i duchowieństwo na zgromadzeniu poprzez aplauz (albo tumult dla wyrażenia sprzeciwu) określali swoje preferencje, kto ma być papieżem, natomiast nie był to wcale głos decydujący. Decydujące tak naprawdę było zachowanie biskupa Ostii, który ostatecznie nakładał ręce na osobę wybraną, święcąc ją na biskupa.
Reklama
Musimy pamiętać, że w pierwszym tysiącleciu jeśli ktoś już był biskupem, to nie mógł „przejść” do innej diecezji. Dlatego biskupami Rzymu zostawali co najwyżej prezbiterzy, a więc mogli to być również diakoni, a teoretycznie zapewne i świeccy, choć jest to mało udowodnione (w Mediolanie obwołano biskupem Ambrożego, który dopiero po tym wyborze przyjął chrzest i święcenia). Taka zasada wyboru panowała bardzo długo, ale z czasem podwójne wybory (gdy zbierały się dwie grupy wybierających, wybrały dwóch papieży jednocześnie i później trzeba było rozstrzygać, który z nich jest prawdziwym biskupem Rzymu) albo zewnętrzne ingerencje powodowały, że te zastane regulacje trzeba było zmienić. Zmieniali je papieże, czasem zmieniali je cesarze albo wielkie rody rzymskie. Broniąc się przed ingerencją rodów, papieże słabi w sprawowaniu swojej władzy uciekali się do tego, że cesarz gwarantował legalność ich wyboru.
Innymi słowy panował wieczny bałagan, wynikający zarówno z nieuregulowania tej sprawy wewnątrz Kościoła, jak i z faktu, że wybór biskupa Rzymu był dla władzy świeckiej czymś ważnym, skoro w ten wybór ingerowała. Z tego powodu pierwsze tysiąclecie jest serią „smaczków”: a to ingerencji, a to pornokracji, a to podwójnych wyborów papieskich. Dostrzegali ten problem teologowie, głównie z opactwa benedyktyńskiego w Cluny, którzy przygotowali coś, co w historii Kościoła zyskało nazwę reformy kardynalskiej, przełomu kardynalskiego albo reformy gregoriańskiej - od imienia papież Grzegorza VII, który ostatecznie jej patronował. Zawężała ona grono elektorów, czyli osób które wybierały papieża, tylko do kardynałów, a więc do istniejącej już wtedy od dobrych kilku wieków grupy wybranych przez papieża duchownych Rzymu.
I do dzisiaj tak jest, że papież wybiera kardynałów, czyli elektorów swego następcy. Pośrednio ma więc wpływ na to, kto nim zostanie.
Reklama
- Nawet statystyki pokazują, że chyba jednak nie. Ta zasada nie przesądza o tym, że papież jest w stanie swoimi wyborami wpłynąć na to, kto zostanie jego następcą. W DNA konklawe ugruntowana jest pewnego rodzaju logika, że kardynałowie mają być kompletnie niezależni, naprawdę wolni w swej decyzji. Reforma gregoriańska dokonała się pod znakiem walki o wolność Kościoła od zewnętrznej ingerencji, ale też wolności sumienia każdego z kardynałów, który naprawdę ma się pozbyć wszelkich „bagaży” w obliczu wyboru. Papież wybierając kardynałów, nie wybiera swoich stronników, tylko wybiera ludzi, którzy mają spełnić swoje zadanie, to znaczy w zgodzie z sumieniem wybrać najlepszego przyszłego papieża.
Ale historia pokazuje, że nie zawsze tak było, bo papieże mianowali kardynałami swoich krewnych, kandydatów narzucanych przez monarchów, małoletnie dzieci władców…
- To prawda. Historia pokazuje, że choć reguły elekcji papieskich stawały się coraz doskonalszym narzędziem mądrego wyboru biskupa Rzymu, to jednak zawsze można było ich użyć wbrew instrukcji obsługi. Mówimy o reformie gregoriańskiej, która inspirowała się pięknymi ideami: wolnością kardynałów i powszechnością Kościoła (bo do grona kardynałów zostały wtedy włączone także największe umysły ówczesnego świata). I w ciągu wieków udało się jednak te idee wdrożyć w życie.
Reklama
Kardynałowie krewniacy byli, aż do XVII wieku, coraz mniej liczną, ale stałą skazą w wyborach papieskich. Natomiast ingerencja zewnętrzna paradoksalnie wzmocniła się wtedy, kiedy kończyła się wielka schizma zachodnia (1378-1417), w czasie której Kościół miał jednocześnie trzech papieży, w tym dwóch nieprawnie wybranych. Do grona kardynałów już w sposób metodyczny zaczęli być włączani przedstawiciele różnych Kościołów lokalnych, a właściwie mocarstw katolickich, którzy często byli wskazywani przez swoich władców. Dlaczego tak się stało? Dlatego że uratowanie Kościoła przed podziałem wiązało się w dużej mierze z ingerencją mocarstw. To przecież cesarz niemiecki zarządził zwołanie soboru w Konstancji (1415-1418), co zostało potem zaaprobowane przez papieża. To konsensus państw doprowadził do zwołania konklawe i wyboru jednego papieża - Marcina V. Mało sobie uprzytamniamy fakt, że kiedy trwała bitwa pod Grunwaldem, to zakon krzyżacki popierał jednego z papieży, a państwo polskie innego, akurat tego, który faktycznie był antypapieżem. Była to więc w jakimś sensie również bitwa o los papiestwa, którą wygrał antypapież.
Wcześniej, przed schizmą zachodnią, kiedy jakiś biskup zostawał kardynałem, musiał rozstać się ze swoją dotychczasową diecezją. A od tej pory (choć było to niezamierzone, nie była to żadna obmyślana reforma, zrobiono to dla ratowania jedności Kościoła) pewną grupę w Kolegium Kardynalskim, z upływem wieków coraz bardziej powiększającą się, zaczęli stanowić kardynałowie - przedstawiciele państw. Stosując w imieniu swych władców weto wobec jednego z kandydatów (czyli korzystając z niepisanego prawa wpływu na wybory papieskie) doprowadzali do szkodliwych procesów przy wyborze papieża. Ostatecznie uwolnił się od tego dopiero Pius X, który w 1904 roku zakazał stosowania weta. Choć już wcześniej sami kardynałowie dostrzegali ten problem i mówili „dość”. Ale dopiero dziwne i nielogiczne weto kardynała Jana Puzyny (który dostał taką dyspozycję od cesarza Austro-Węgier) podczas konklawe w 1903 roku sprawiło, że wpisano ten zakaz do regulaminu konklawe.
Decyzja o tym, że tylko kardynałowie wybierają papieża zapadła w XI wieku. A o pierwszym konklawe mówimy dopiero w XIII wieku. Skąd wzięła się ta różnica dwóch stuleci?
Reklama
- W XI wieku wybory papieskie nie nazywały się jeszcze konklawe. Instytucja konklawe powstała po różnych zawirowaniach związanych z ingerencjami zewnętrznymi w czasie, kiedy papieże, z powodu trudnej sytuacji w Rzymie, przebywali w Viterbo. Doszło tam do wyborów papieskich trwających prawie trzy lata (1268-1271), obrosłych mitem. Jest to mit założycielski konklawe. Obawiając się wpływów zewnętrznych, kardynałowie zaczęli zamykać się na klucz. Stąd wzięła się nazwa „konklawe” (cum clavis - pod kluczem) - wybór w klauzurze. Choć mit „konklawe w Viterbo” powtarza, że to prefekt miasta zamknął kardynałów pod kluczem, wzywając ich do szybkiego wyboru, w rzeczywistości to sami kardynałowie się zamykali, szukając sposobu, co zrobić, żeby szybciej wybrać papieża w odcięciu od wpływów z zewnątrz. Instytucja konklawe jest efektem tamtych wyborów papieskich. Wybrany wtedy papież Grzegorz X na podstawie doświadczenia elekcji w Viterbo (w której zresztą sam nie uczestniczył, bo nie był kardynałem) zarządził wprowadzenie instytucji konklawe. Od tej pory mamy już dwa elementy wyborów papieskich: wybierają kardynałowie, którzy zamykają się od środka na klucz.
A czemu służy element trzeci: tajność tych wyborów?
- Temu, żeby nikt nie wiedział, jak dany kardynał głosował. Wyobraźmy sobie sytuację, że jakiś władca wpływa, nakazuje albo nawet szantażuje kardynała, wskazując na kogo ma głosować. Dzięki temu sekretowi (istniejącemu od czasu wprowadzenia instytucji konklawe, w ciągu wieków rozszerzanemu, aż po wprowadzenie w 1904 roku tajności również po wyborze papieża) nigdy się tego nie dowie. Tajność jeszcze bardziej poszerza wolność kardynałów w wyborze biskupa Rzymu. Nawet jeśli dzisiaj poznajemy różne tajniki konklawe (mimo sekretu, wiemy już, ile głosów zdobył kardynał Joseph Ratzinger w 2005 roku i kto był drugi), to nie dowiadujemy się, który kardynał na kogo głosował.
Kardynał Józef Glemp mówił w 2005 roku, że papieżem powinien być kardynał Jorge Mario Bergoglio z Buenos Aires…
- Ale powiedział to przed konklawe! Nawet jeśli ktoś wcześniej zobowiązałby się do głosowania na kogoś, to przysięga składana na początku konklawe zwalnia go z tego zobowiązania. Wybory papieża są tajne, bo tej tajności nauczyła historia. Był to jeden ze sposobów poradzenia sobie z nieprawidłowościami przy wyborach.
Czasem również w parlamentach odbywają się tajne głosowania.
Reklama
- Sposób wyboru papieża jest inny niż w wyborach demokratycznych. Tajność wyborów - nawet w parlamentach - wprowadza się wtedy, kiedy naprawdę chce się uzyskać autentyczną decyzję elektorów, gdy istnieje podejrzenie, że inaczej głosują „na oczach wszystkich”, a inaczej w sekrecie. Okazuje się wtedy, że te wybory są inne, inny jest ich wynik, właśnie dlatego, że każdy podejmuje decyzję zgodnie z własnym sumieniem.
Od połowy XIX wieku konklawe, które niegdyś ciągnęło się miesiącami, trwa średnio trzy dni, mimo że mamy coraz więcej kardynałów. Skąd ta nagła zmiana?
- Moim zdaniem ma to związek z niedopuszczaniem weta i zmierzchem mocarstw katolickich. Na konklawe w 1846 roku nie dotarł na czas kardynał Karl von Gaisruck z Mediolanu, który wiózł weto cesarza austriackiego wobec kandydata, który ostatecznie został wybrany papieżem. Kiedy dojechał, konklawe już się skończyło. Gdyby zdążył, trzeba by na nowo rozpoczynać pertraktacje. To uświadomiło, że tym, co przedłużało wybory papieskie jest właśnie weto. Stawiam tezę, że być może dla kardynałów był to psychologiczny dowód na to, jak przebiega konklawe, kiedy są naprawdę wolni. I to rzeczywiście był przełom, bo od tej pory konklawe są krótkie, zaledwie kilkudniowe. Mechanizm konklawe udało się uregulować tak, że działa.
Pertraktacje, a więc nie tylko głosowania?
Reklama
- Tak. Rozmowy muszą być. Boimy się słowa „pertraktacje”, tak jakby było w nich coś złego, jakby konklawe było tylko rzeczywistością duchową: modlitwa, inspiracja i wybór. Ale to nie są pertraktacje natury politycznej. To są pertraktacje służące temu, żeby wybrać tego, kto najbardziej odpowiada aktualnym potrzebom Kościoła. Świetnie pokazuje te kulisy Jacek Moskwa w książce „Tajemnice konklawe 1978”. Opisał jak kardynał Franz König z Wiednia wraz z kardynałami francuskimi zaproponował kandydaturę kardynała Karola Wojtyły, kiedy arcybiskup krakowski w ogóle nie był brany pod uwagę jako faworyt konklawe.
Z wyjątkiem jednej włoskiej gazety.
- Dokładnie jednej! Kiedy dwóch najpoważniejszych kandydatów nie potrafi zgromadzić wymaganych dwóch trzecich głosów i wzajemnie się blokuje, trzeba wystawić trzeciego. Ale którego i jak do niego przekonać? Inicjatorzy kandydatury polskiego kardynała wskazali, że jest taki kraj, i to pod reżimem komunistycznym, gdzie młodzież wciąż zachowała odniesienie do Boga, więc Kościół jest tam żywy. Jest tam kardynał Wojtyła, który elokwencją wcale nie różni się od włoskich kardynałów. A jesteśmy w czasie, kiedy wszyscy papieże od czasów Hadriana VI (1522-1523) byli Włochami. Tylko kogoś takiego wyobrażano sobie jako papieża. Te dwie rzeczy złożyły się na to, że kardynałowie zaczęli o kandydaturze Wojtyły rozmawiać. Istotą dynamiki konklawe jest to, że kardynałowie, którzy wcześniej głosowali na kogoś, muszą zmienić swoją preferencję i zagłosować na kogoś innego.
Kardynał Kazimierz Nycz mówił o tym w 2013 roku: każdy wszedł na konklawe mając swojego kandydata, a w końcu zagłosowaliśmy na arcybiskupa Buenos Aires.
- Kardynał opowiadał, że kiedy zamknęły się drzwi Kaplicy Sykstyńskiej te preferencje runęły i wszystko zaczęło się od nowa. Było to dla niego cichym dowodem na to, że była to inspiracja Ducha Świętego.
Reklama
Czy przed Karolem Wojtyłą jakiś inny Polak był brany pod uwagę jako papabili - kandydat na papieża?
- Nie głosowano na arcybiskupa Mikołaja Trąbę, choć były takie pogłoski, że już w 1417 roku miał być brany pod uwagę. Mówiło się o kardynale Stanisławie Hozjuszu, ale nie był obecny na konklawe w 1565 roku, na którym podobno był papabile, przyjechał za to na kolejne w 1572 roku, na którym na pewno dostał zero głosów. Natomiast jest udokumentowane, że w 1878 roku jeden głos otrzymał kardynał Mieczysław Ledóchowski. Wiemy o tym, bo wtedy jeszcze nie obowiązywała tajemnica konklawe po wyborze papieża i przebieg głosowań jest źródłem historycznym.
Mówiło się o kardynale Auguście Hlondzie jako kandydacie na papieża w czasie konklawe w 1939 roku.
- Jest to prawdopodobne, bo był postacią wybijającą się. Jeden z włoskich watykanistów, których cytuję w książce pisze, że kardynał Hlond był jednym z papabili, choć nie najważniejszym. Czy otrzymał jakieś głosy - tego nie wiemy, bo tajemnica konklawe już obowiązywała, a spekulacje jak ono przebiegało pełne są wzajemnych sprzeczności.
A kardynał Stefan Wyszyński, który w glorii męczennika przyjechał na konklawe w 1958 roku?
Reklama
- Badałem tę sprawę, pisząc doktorat na Wydziale Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie na temat medialnych opisów konklawe z lat 1958-2013. Reporterzy z całego świata z pasją śledzili przyjazd kardynała Wyszyńskiego pociągiem do Rzymu przez Wiedeń i Wenecję. Było to wyrazem wielkiego szacunku, jakim cały świat otaczał prymasa Polski. Ale nie pisali o nim jako kandydacie na papieża.
Od kiedy w ogóle Polacy uczestniczą w wyborach na papieża?
- Pierwszym był arcybiskup Mikołaj Trąba w 1417 roku. Nie był kardynałem, ale w tych wyborach oprócz kardynałów uczestniczyli również przedstawiciele nacji, które brały udział w soborze w Konstancji. W nacji germańskiej był arcybiskup Trąba. Niektórzy historycy twierdzą, że powodu udziału innych osób niż kardynałowie nie należałoby uznawać tej elekcji za konklawe. Ale w każdej z grup (nacji i kardynałów) kandydat musiał uzyskać dwie trzecie głosów. W grupie kardynałów Marcin V uzyskał wymaganą większość, więc można „uratować” nazwę dla tego konklawe.
Pierwszy polski kardynał Zbigniew Oleśnicki nie brał udziału w żadnym konklawe, gdyż wcześnie zmarł. Został pochowany z trzema kapeluszami kardynalskimi, bo otrzymał nominację od dwóch papieży i jednego antypapieża. Pierwszym polskim uczestnikiem konklawe był dopiero kardynał Hozjusz.
Współcześnie konklawe nie jest już - jak bywało w historii - areną walki o władzę w Kościele, z przekupywaniem kardynałów włącznie, lecz stanowi akt niemal liturgiczny. Jego przebieg zanurzony jest w modlitwie i przyzywaniu Ducha Świętego.
Reklama
- Na tym też polegała ewolucja tego, czym konklawe ma być. Bo jeśli patrzymy na wielkich reformatorów: papieża Grzegorza X, który w 1274 roku wprowadził instytucję konklawe, czy Celestyna V, który ją przywrócił dwadzieścia lat później, to z jednej strony uszczelniali oni regulamin po to, żeby kardynałowie rzeczywiście mieli warunki do tego, żeby wybrać papieża w wolności i z inspiracji Ducha Świętego, a nie w wyniku jakichś umów i ingerencji, a z drugiej strony wprowadzali coraz więcej atmosfery i rytów modlitewnych. Dziś mamy księgę liturgiczną „Ordo Rituum Conclavis” (Porządek obrzędów konklawe), przypominającą mszał.
Podstawowym obowiązkiem kardynała jest stanięcie przed sądem Bożym i deklaracja: „Wybieram tego, o którym według Boga sądzę, że powinien zostać wybrany”. Zapewne z tego powodu Jan Paweł II nakazał, żeby konklawe zawsze odbywało się w Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie znajduje się fresk Michała Anioła „Sąd Ostateczny”, tak aby każdy elektor w obliczu sądu Bożego, przed którym kiedyś stanie, dokonał wyboru tego, który ma być papieżem. Podkreślenie wagi tego osobistego głosu elektora można nazwać kulminacją ewolucji konklawe.
W przeszłości konklawe odbywało się w bardzo różnych miejscach, nawet poza Włochami.
Reklama
- Tak, nawet poza Włochami: w Konstancji, w Lyonie, w Awinionie… Kiedy już tylko kardynałowie wybierali papieży, automatycznie nie usunęło to wielkiego grzechu elekcji papieskich z pierwszego tysiąclecia, czyli podwójnych wyborów. Bywało, że kardynałowie zbierali się w dwóch miejscach, w dwóch oddzielnych grupach i znów wybierali dwóch różnych papieży. Dlatego historia antypapieży nie skończyła się wraz z pierwszym tysiącleciem. Rozwiązaniem okazała się decyzja, że konklawe ma się odbyć tam, gdzie umarł papież: w tym samym pałacu albo w tej samej diecezji. Ta słuszna „reguła miejsca”, mająca na celu uniknięcie podwójnych elekcji, spowodowała jednak niewolę awiniońską, czyli okres, kiedy papieże nie rezydowali w Rzymie. Wzięła się ona stąd, że papież Klemens V zmarł we Francji i tam został wybrany jego następca, Jan XXII, który nigdy w Rzymie nawet się nie pojawił. Dopiero z biegiem czasu, po uszczelnieniu kolejnych nadużyć, które się pojawiały w interpretowaniu reguły miejsca, doprowadzono do sytuacji, że konklawe odbywa się w Rzymie jako mieście, z którym związany jest następca św. Piotra.
Jeszcze w XIX wieku, kiedy istniało Państwo Kościelne, konklawe wcale nie odbywało się w Watykanie, tylko w pałacu papieskim na Kwirynale, gdzie dziś znajduje się siedziba prezydenta Włoch. To był wygodny pałac. Przeprowadzka do Watykanu, do której kardynałowie zostali zmuszeni po upadku Państwa Kościelnego, była smutna, bo były tam słabe warunki sanitarne: w pałacach watykańskich zimą było zimno, a latem gorąco, co nie było najlepsze dla zdrowia kardynałów zebranych na konklawe, powodowało choroby, a czasem śmierć. Ale to z tego powodu konklawe w 1878 roku odbyło się w Kaplicy Sykstyńskiej, która została wybudowana pięć wieków wcześniej zupełnie do innego celu. Wprawdzie wcześniej kilka razy odbywały się tam konklawe, ale od 1878 roku tylko tam, już na zawsze.
Jan Paweł II, który musiał niesamowicie przeżyć udział w dwóch konklawe w 1978 roku, mieszkając w ich trakcie nie w Domu św. Marty, którego wtedy jeszcze nie było, ale w jakichś wykrojonych przepierzeniami miejscach w Pałacu Apostolskim. Przeżyć to, że jako elektor staje przed sądem Bożym w Kaplicy Sykstyńskiej i tam oddaje swój głos. To on doprowadził do transformacji definicji „konklawe”: nie „pod kluczem”, tylko „przekazanie dziedzictwa kluczy”. Pisał w „Tryptyku Rzymskim”, że kardynałowie są współdziedzicami tych kluczy i wybierają tego, który będzie je dzierżył w czasie swego pontyfikatu. Piękna intuicja!
Reklama
Zanim zacznie się właściwe konklawe, odbywa się konklawe medialne. Jak często dziennikarzom udaje się trafnie wskazać nowego papieża?
- Rzadko, ale bardzo mi się podoba to medialne konklawe, jest naprawdę fascynujące. Różne strategie, które dziennikarze sobie określili i którymi do dzisiaj się posługują. Tylko ich błąd polega na tym, iż komentatorom trudno uznać fakt, że konklawe naprawdę jest wydarzeniem duchowym. Nakładają na nie skrypt polityczny. Nie tylko w semantyce, w używanych słowach, ale również w istocie. Ten błąd generuje wszystkie błędne spekulacje, kto zostanie papieżem. Dlatego nawet w przypadku konklawe, gdzie trafnie wskazano faworyta, czyli kardynała Josepha Ratzingera w 2005 roku, i tak medialny obraz tego konklawe był nieprawdziwy. Jest jeszcze drugi błąd: nie da się przewidzieć zachowania 136 kardynałów elektorów rozsianych po całym świecie, którzy nie mówią o swoich preferencjach i nikt nie kandyduje. Bo w przeciwieństwie do sytuacji w demokracji liberalnej, naprawdę nie ma kandydatów na papieża!
Reklama
Najbardziej medialne było pierwsze konklawe z 1978 roku. Dziennikarze byli na nie bardzo przygotowani po Soborze Watykańskim II, mieli świetne strategie, które opisywali w swoich depeszach. Zanim konklawe się zaczęło, Marco Politi z „Il Messaggero” pisał kto na kogo przenosi głosy - tak, jakby sam osobiście brał udział w prekonklawe, czyli spotkaniach kardynałów na tak zwanych kongregacjach generalnych. Zdaniem mediów, krótkie konklawe miało świadczyć o wyborze faworyta, a długie konklawe (dziś nazywane alla Wojtyła) - oznaczać wybór outsidera. Konklawe w sierpniu 1978 roku zakończyło się dla dziennikarzy podwójną porażką. Został wybrany kardynał Albino Luciani, rzadko brany pod uwagę - tylko Fabrizio de Santis z dziennika „Corriere della Sera” umieścił go najpierw na liście papabili, ale ostatecznie odrzucił jego kandydaturę. A on wygrał! Po 24 godzinach konklawe wybrało kogoś, kto medialnie był „outsiderem”. Było to całkowite zaprzeczenie wszystkich medialnych strategii watykanistów, którzy niestety używają ich do dzisiaj, że krótkie konklawe oznacza wybór faworyta, a długie - kardynała „z drugiego wyboru”. Naprawdę bardzo trudno zmierzyć się z sekretem konklawe.
Bardzo rzadko więc zostaje wybrany medialny faworyt. Historyk Ambrogio Piazzoni wyliczył, że zdarzyło się to w zaledwie 4 procentach przypadków. Oczywiście trzeba też wziąć pod uwagę, że zaraz po konklawe dziennikarze mówią, że oni właśnie tego kandydata obstawiali. Zawsze wtedy proponuję wrócić do tego, co się naprawdę pisało, można to sprawdzić w archiwach. Prawda „prasoznawcza” wygląda tak, że niemal nikt nie obstawiał kardynała Wojtyły w mediach w obu konklawe z 1978 roku, nikt nie obstawiał kardynała Wyszyńskiego, choć tak się teraz mówi, a kardynał Bergoglio w 2013 roku był na dalekim miejscu, chyba w pierwszej trzydziestce, choć „Corriere della Sera” opublikował jego biogram.
Ale prawdą jest też, że w 2005 roku kardynał Bergoglio naprawdę był papabile medialnym i, jak sam Franciszek o tym powiedział w zeszłym roku, był na konklawe numerem dwa. Dziennikarze zaś jeszcze długo po tamtym konklawe o tym nie wiedzieli, stawiając śmiałe tezy, że tym numerem dwa był włoski kardynał Dionigi Tettamanzi. Natomiast w 2013 roku kardynała Bergoglio listy papabili niemal pominęły, mimo że wiedza o jego pozycji na poprzednim konklawe już „przeciekła”.
Papież Paweł VI ustalił liczbę kardynałów elektorów na 120. Obecnie jest ich 136. Czy więc oni wszyscy wezmą udział w konklawe?
- Tak. Ten precedens był badany już za pontyfikatu Jana Pawła II, gdy dwukrotnie, po konsystorzach w 2001 i 2003 roku, było 135 elektorów. Franciszek nie jest więc pierwszym papieżem, który tak znacznie podwyższył ich liczbę. Rok przed śmiercią Jana Pawła II, kiedy był już chory, naprawdę obawiano się tej sytuacji, że liczba elektorów na konklawe będzie większa od 120, choć sam papież w konstytucji apostolskiej „Universi Dominici gregis” z 1996 roku dwukrotnie potwierdził liczbę 120 „kardynałów wyborców jako maksymalną”. Ale skutek decyzji papieża jest ważniejszy od zapisu konstytucji apostolskiej. Papież wykreował kardynała i od tej pory podczas sede vacante (wakatu na stolicy biskupiej, w tym przypadku rzymskiej) nikt nie ma mocy odebrać mu prawa wyboru biskupa Rzymu, nikt nie ma prawa nie wpuścić go do Kaplicy Sykstyńskiej, wykluczając z udziału w konklawe. Z jednym wyjątkiem - kardynała in pectore (mianowanego przez papieża „w sercu”, ale bez publicznego ogłoszenia jego nazwiska). Nawiązuję tu do najnowszego filmu „Konklawe”, w którym kardynał in pectore bierze udział w wyborze papieża. Jest to po prostu niemożliwe, bo nawet nie wiadomo, kto nim jest. A gdyby taki kardynał teoretycznie pojawił się na konklawe, wraz ze śmiercią papieża, który wcześniej mianował go tylko in pectore, po prostu kardynałem już nie jest.
Rozmawiał Paweł Bieliński (KAI)