Dziwi mnie konsekwentne upodobanie panów z SLD do sprzedaży wiązanej. Widać, niczego ich nie nauczyły doświadczenia z czasów, gdy jako PZPR, niepodzielnie rządzili Polską. Do Życia Warszawy obowiązkowo dokładano wtedy Czerwony Sztandar, a chętny na Encyklopedię PWN, musiał kupić również Dzieła Wszystkie Lenina. Nie poprawiło to rachunku makroekonomicznego, nie przysporzyło sympatii dla Partii, ani nie scementowało internacjonalistycznej przyjaźni. A jednak: czym skorupka za młodu nasiąknie...
Myślałem już, że ci panowie zmądrzeli, gdy premier Miller po powrocie z Kopenhagi wycofał deklarację swojego ustąpienia w przypadku, gdyby Polacy powiedzieli Unii: "nie". I słusznie, bo z sondaży wynika, że poparcie dla Millera jest dwukrotnie mniejsze niż dla Unii. Lepiej więc nikogo nie prowokować do głosowania na złość postkomunistom, zwłaszcza, że nie chcą się oni pozbyć korupcjogennej wizji zasiadania dzisiejszych negocjatorów na unijnych urzędach i to bez jakiejkolwiek kadencji.
Jeśli przyzwyczajenie jest drugą naturą, to liczenie na SLD-owski rozsądek, nie mówiąc o przyzwoitości, jest naiwne. Przed Bożym Narodzeniem, poseł Marek Dyduch oświadczył, że klub parlamentarny SLD, którego jest sekretarzem, wkrótce po referendum Unijnym, zacznie proces legalizacji aborcji ze względów społecznych. Czyżby znowu sprzedaż wiązana?
Ogólnie jestem za Unią, ale gdyby mój głos miał rozzuchwalić eseldowski establishment, to nie dam małpie brzytwy do ręki. Dla mnie prawo człowieka do życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci jest ważniejsze niż piętnaście gwiazdek i wyeksportowanie paruset działaczy do Brukseli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu