Będąc dzieckiem, zapamiętałem tamtą atmosferę: krzątaninę mamy i babci, zapachy z kuchni, ubieranie choinki i zapach lasu przed świętami. Z siostrą Jolą (pewnie jak wszystkie dzieci) podkradaliśmy długie cukierki z choinki, aż wisiały na niej same papierki. Potem była Pasterka w kościele w Skaryszewie, gdzie trudno byłoby szpilkę wetknąć, tak dużo było ludzi. Byłem zafascynowany tym, co działo się przy ołtarzu – no i potężnym brzmieniem organów. Postanowiłem mieć w tym swój udział i zostać ministrantem. Dlatego przychodził do mnie do domu pan, który nauczył mnie wszystkich modlitw (wtedy nie umiałem jeszcze czytać), a Msze św. odprawiało się wówczas po łacinie! Tak zostałem ministrantem na całych 15 lat.
Smak zrodzony z tęsknoty
Zapamiętałem świąteczne potrawy, no i pieczenie ciast, które (wiele blach) nosiło się do piekarni do wypieku. Moim ulubionym ciastem jest sernik i makowiec. Pierwszy dzień świąt w kręgu rodziny oznaczał celebrowanie obiadu po Sumie, a więc Mszy św. w południe. Wreszcie po wigilijnym poście można było do woli próbować tych wszystkich wspaniałych polskich potraw. A było co jeść, bo tata z wujkiem kupowali na wsi całą świnię i z pomocą dziadka przygotowywali tzw. wyroby. Do końca stycznia można było jeszcze nasycić się dobrze naczosnkowaną kiełbasą i nie tylko.
W drugi dzień świąt miały miejsce odwiedziny i wspólny obiad z przyjaciółmi rodziców, którzy licznie się u nas gromadzili. Dla dzieci przygotowany był oddzielny stół – nie jadaliśmy razem z dorosłymi.
Dla mnie do okresu świąt Bożego Narodzenia wliczały się jeszcze święto Trzech Króli i tzw. kolęda – duszpasterz chodził od domu do domu, a każdy właściciel stał przed swoją posesją i zapraszał go do siebie.
Pojęcie „świąteczne tradycje polskie” pojawiło się sporo później, bo dopiero wtedy, kiedy wyjechałem do Saksonii jako śpiewak operowy na mój pierwszy kontrakt. Moi sąsiedzi byli protestantami, co było dla mnie czymś zupełnie nowym. Ich tradycje świąteczne też były nieco inne niż nasze. Wtedy szczególnie mocno zatęskniłem za domem rodzinnym, naszym kościołem, kolędami i naszym jedzeniem. Na szczęście moja żona też była Polką, szanującą i lubiącą polskie tradycje świąteczne, potrafiącą piec i gotować po polsku, no i sporo było tam Polaków, z którymi spotykaliśmy się w kościele na Mszy św., a osoby samotne były zapraszane do nas na Wigilie.
Święta na sprzedaż
Freiberg, gdzie zamieszkałem, miał wielkie tradycje górnicze, słynął z Akademii Górniczej – Bergakademie. Kształciło się tam wielu doktorantów z Polski, absolwentów Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W okresie świątecznym na rynku stawiano wielką tzw. piramidę, która kręciła się wokół własnej osi, a na kilku jej poziomach ustawiano postacie górników. Jej miniaturkę mieliśmy też w domu pod naszą choinką. Saksońskie tradycje bożonarodzeniowe to także „Räuchermänner” – figurki faceta z fajką w buzi, z której leciał dymek, i „Nussknacker”, czyli figurki dziadków do orzechów produkowane w Seiffen, które też stały pod naszą choinką.
Oczywiście, nasza córeczka Julia dostawała odpowiednią dawkę polskich tradycji, wzbogaconą o „Räuchermänner i „Nussknacker”. Po sześciu latach wyjechałem do Szwajcarii na następny kontrakt, tym razem do Sankt Gallen, gdzie spotkałem się z jeszcze innymi tradycjami. Pełne przepychu dekoracje całych ulic, ulice pachnące gorącymi kasztanami jadalnymi i gorącymi prażonymi migdałami... Wszystko to wyglądało bardzo pięknie, ale mnie brakowało atmosfery, jaką znałem z dzieciństwa. Wydawało mi się to takie na pokaz, takie na sprzedaż! Brakowało – może tylko tak to odczuwałem – tego duchowego przygotowania na przyjście Pana. Najbardziej brakowało mi jednak pięknych polskich kolęd, które tak często śpiewałem jako ministrant w kościele. Nasze kolędy (szczególnie te góralskie) są albo bardzo smutne, że łzy same płyną po policzkach, albo bardzo wesołe. Te śpiewane tutaj są bardziej wyważone, dla mnie dużo mniej emocjonalne. Zapewne wielki wpływ na treść i tonację naszych kolęd miała dramatyczna historia Polski.
Tęsknota za czymś, co tak dobrze znamy z dzieciństwa, za atmosferą, której w codziennym życiu aż tak bardzo się nie odczuwa, a która przychodzi wraz z zadumą i przemyśleniami w okresie Bożego Narodzenia, jest bardzo bolesna, nawet w dzisiejszych czasach, kiedy w każdej chwili można z bliskimi porozmawiać, polecieć do kraju, niezależnie od tego, w jakiej części świata mieszkają. Jakże bardzo tęsknota musiała doskwierać Sienkiewiczowi, Chopinowi i innym naszym rodakom w dawnych czasach, kiedy wyjazd do Polski łączył się często z ryzykim utraty życia, kiedy nie mogli z bliskimi porozmawiać, a listy musiały być przemycane i szły do Polski tygodniami. Nie zapominajmy o tym w tych dniach zadumy i radosnego kolędowania!
Pomóż w rozwoju naszego portalu