Na pogrzebie, już na cmentarzu, podszedł do mnie młody mężczyzna i zapytał, gdzie może znaleźć archiwalne teksty ks. Janusza, publikowane w „Niedzieli”. Potem zaczął opowiadać, jak Zmarły podtrzymywał na duchu jego i żonę, gdy okazało się, że bardzo chora jest ich mała córeczka. - Jak testament zabrzmiały słowa ks. Zawadki, byśmy dbali także o siebie, bo tylko silni będziemy mogli zajmować się naszym dzieckiem - wyznał.
Po chwili zaczepiła mnie kobieta, która uczestniczyła w prowadzonych przez zmarłego spotkaniach biblijnych. Wspominała, jak odwiedził jej rodzinę w domu, usiadł przy stole w kuchni i rozmawiał. - Mimo że był tak bardzo wykształcony, nie wywyższał się.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Był kapłanem nietuzinkowym, nieprzeciętnie inteligentnym, z ogromną wiedzą i poczuciem humoru. Warszawiak. W Sulejówku, gdzie mieszkał w domu księży marianów, prowadził rozmaite sesje i rekolekcje, na które trzeba było się dużo wcześniej zapisywać. Ludzie chętnie go słuchali, wielu przyjeżdżało też na niedzielne Msze św. specjalnie na jego kazania. Był też spowiednikiem zakonnic.
Poliglota, biegle znał m.in. niemiecki, włoski, angielski. Autor książek, m.in. „Słuchaj Izraelu, abyś mógł miłować” czy „Adwent dla smakoszy” (ta ostatnia wydana w Bibliotece „Niedzieli”). Konsultant publikacji o Prymasie Wyszyńskim. Przygotowywał do druku kolejne książki…
Reklama
Miłośnik nauki. W Niemczech studiował na wydziale teologicznym w Augsburgu teologię pastoralną. Po niemiecku napisał pracę doktorską o kard. Martinim.
Pracował duszpastersko m.in. we Włoszech, Portugalii. A także w Anglii, gdzie prowadził Apostolat Bożego Miłosierdzia i wydawał w wersji dwujęzycznej kwartalnik „Divine Mercy”. Ten okres wspominał jako jeden z lepszych w jego życiu.
Teraz miał pisać habilitację. Na temat mariologii Prymasa Wyszyńskiego. Publikował również artykuły naukowe, m.in. w „Warszawskich Studiach Teologicznych”.
Całymi latami chorował na reumatoidalne zapalenie stawów. Miał trudności z chodzeniem, potwornie cierpiał. Ale nie obnosił się ze swoim cierpieniem, nigdy się nie skarżył. Kiedyś tylko, gdy odwiedziłam go w szpitalu wspomniał, że czeka go poważna operacja kolan, a po niej kuracja farmakologiczna, na którą nie będzie go stać. Bo jedno opakowanie lekarstw kosztuje kilka tysięcy złotych…
Odszedł nagle. W poniedziałek 25 lutego źle się poczuł. Gdy przyszedł lekarz, od razu zabrał go do szpitala, gdzie stwierdzono ciężkie uszkodzenie aorty serca. Zaczęto szykować go do operacji. Zanim się zaczęła, już nie żył.
Ale przecież, jak pisał poeta, „umiera się nie na to, na co się choruje”. Boża logika jest inna niż ludzka. Choć po ludzku trudno to pojąć.
Na pogrzebie jeden z księży ujawnił, że ks. Janusz tego samego dnia, w którym umarł, rano poszedł do spowiedzi. - Musiał zasłużyć na tę łaskę swoim życiem, by tak umrzeć, kilka godzin po spowiedzi, całkowicie pojednany z Bogiem - skomentował inny duchowny.
Został pochowany na cmentarzu wawrzyszewskim w Warszawie, w grobie księży marianów.