Z tym miejscem kard. Józef Glemp związany był najbardziej: to warszawska Starówka, a na niej: katedra i Dom Arcybiskupów Warszawskich przy Miodowej. Bardzo pragnął tu przybyć w Boże Narodzenie, mimo że choroba mocno dawała się już we znaki, a sił ubywało. Było zresztą to widać, kiedy osłabiony chorobą Ksiądz Prymas w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia stał przy ołtarzu, do którego wolniutko prowadził go kapelan.
Bezpośrednio po Mszy św. kard. Glemp, wraz z księżmi, uczestniczył w świątecznym obiedzie u kard. Kazimierza Nycza. Było to bardzo przejmujące spotkanie, bo pożegnalne. I chociaż nie padło to wprost, wszyscy tam obecni tak właśnie to odebrali. Zwłaszcza, że Ksiądz Prymas zabrał w czasie obiadu głos. Cichym, słabym głosem, siedząc przy stole, powiedział kilka słów, podziwiając piękno liturgii w bazylice św. Piotra w Rzymie, bo po raz pierwszy nie odprawiał Pasterki, tylko oglądał w telewizji transmisję z Watykanu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kardynał starał się nie zajmować obecnych swoją osobą. Raczej wyrażał zadowolenie, że może wziąć udział w tym spotkaniu.
Następnego dnia, w drugi dzień Świąt, Prymas z ostrą infekcją wirusową trafił do szpitala. Organizm osłabiony chemioterapią, nie miał już sił się bronić, odporność była praktycznie zerowa.
Potem już gasł z dnia na dzień.
Starość - to łaska
Reklama
Ostatnie pięć lat życia spędził w Wilanowie. To tam, przy ul. Kolegiackiej, mieszkał Prymas Senior, dźwigając „brzemię lat”. Ale starość wcale go nie przytłaczała. „Młodość, dojrzałość i starość to naturalne etapy życia ludzkiego” - mówił. „Tak jak każdy wiek ma swoje prawa, tak i starość jest okresem, który naszemu życiu po prostu towarzyszy. Jeżeli natomiast ktoś doczeka późnej starości, to już jest wielka łaska Boga. A jeśli do tego człowiek ma jeszcze sprawny umysł, jest to duża satysfakcja. Może wówczas patrzeć na minione okresy i zauważać rozwój w wielu dziedzinach, podziwiać postęp. I cieszyć się z tego. To jest pozytywne w starości. Nie bardzo sobie mogę wyobrazić, by nie akceptować starości. Uważam, że życie, także i to w starszym wieku, widocznie jest przemyślane przez Boga i dane nam jako najlepsze z możliwych”.
Dokąd mógł, pracował. Głosił kazania, rekolekcje, brał udział w celebrach, pisał, śledził na bieżąco wydarzenia w Polsce i na świecie, szukał nowych wiadomości w Internecie. I dużo się modlił. Jak wyznawał, „za Kościół, by szedł drogą Opatrzności Bożej, zachował swą tożsamość i głosił niezmiennie prawdy Ewangelii”. Za kapłanów. Za swoją rodzinę, i najbliższą sobie siostrę Stanisławę, która do końca towarzyszyła mu w chorobie, z wielkim oddaniem i miłością przy nim czuwała.
Wilanów lubił, jednak o wiele bardziej związany był z siedzibą arcybiskupów warszawskich przy Miodowej. Tam spędził przecież ponad ćwierć wieku jako prymas. A wcześniej - dwanaście lat przy boku kard. Wyszyńskiego.
Nie zamykał drzwi na klucz
Ci, którzy dobrze znali Prymasa, zgodnie twierdzą, że zadziwiał skromnością i stylem życia, a urząd nie zmienił go jako człowieka. Gdyby ktoś zajrzał do rezydencji Prymasa przy Miodowej, przekonałby się, że jeszcze od czasów kard. Wyszyńskiego, nic tam się prawie nie zmieniło: to samo łóżko, stolik, nocna lampa.
Znamienne jest, że drzwi do pokoju Prymasa nigdy nie były zamknięte na klucz, a każdy ze współpracowników miał tam cały czas dostęp. - Na Miodowej był naprawdę nasz dom - mówi ks. prof. Jan Krokos, były kierownik Sekretariatu Prymasa Polski.
Reklama
Największy kłopot był z Prymasem, gdy chorował, ponieważ bardzo trudno było go nakłonić, aby położył się do łóżka. Chyba że miał bardzo wysoką gorączkę i nie miał siły wstać, wtedy przez kilka godzin leżał i pozwolił siostrom zakonnym się nim zaopiekować. Gdy tylko jednak temperatura spadała, natychmiast wstawał i brał się do pracy.
Prawdą jest, że Prymas nie przywiązywał wagi do spraw materialnych. Do tego stopnia, że nawet, gdy jakiś przedmiot czy mebel był już wyraźnie zużyty, nie dbał o to, by wymienić go na nowy. Ks. prof. Krzysztof Pawlina, wieloletni kapelan kard. Glempa, chciał kiedyś wymienić Prymasowi duży, prostokątny stół, który był bardzo stary i bardzo zniszczony, Kardynał absolutnie jednak nie chciał się na to zgodzić. Kupili więc z jedną sióstr zakonnych stół bez zgody Prymasa i postanowili go wstawić do pokoju pod jego nieobecność. - Prymas wyjechał na lotnisko, miał bowiem tego dnia wylecieć do Rzymu - opowiada ks. Pawlina. - Ale samolot został odwołany i … po godzinie wrócił na Miodową. Zastał nas przy ustawianiu nowego mebla w pokoju! Ze śmiechem skwitował nasz wyczyn: „No i co wy robicie, przecież tamten stół był jeszcze całkiem dobry!”.
- Miał bardzo skromne potrzeby, ograniczał je do minimum, żył niezwykle prosto, myślę, że o wiele skromniej niż przeciętni mieszkańcy bloków - opowiada ks. Jan Krokos.
Regularność i dyscyplina
Reklama
Tryb życia prowadził bardzo intensywny, wręcz morderczy - twierdzą współpracownicy kard. Glempa, którzy niekiedy kondycyjnie nie nadążali za Prymasem. Bywało tak, że po całym dniu pracy, spotkań, wyjazdów, późnych powrotów, około północy Prymas mówił do swego kapelana: „To jutro wyjeżdżamy o 6 rano, zgodnie z planem”. - Dla Prymasa nie było taryfy ulgowej - mówi ks. Krzysztof Pawlina.- Miał on swój rytm pracy i wpisywał go w rytm życia Kościoła, który wyznaczała pewna regularność i dyscyplina.
Dzień powszedni zaczynał przed szóstą. Gdy w planie nie miał wizytacji parafii, albo uroczystej celebry, o godz. 7 w prywatnej kaplicy odprawiał Mszę św. Potem przeglądał prasę. Miał spotkania, audiencje: polskie i zagraniczne, grupowe, ale też indywidualne. - Ksiądz Prymas nikomu ich nie odmawiał. Dodatkowo wprowadził audiencje dla księży: dwa razy w miesiącu mogli przyjąć bez wcześniejszego umawiania się - wspomina ks. inf. Grzegorz Kalwarczyk, wieloletni kanclerz kurii.
Kard. Glemp starał się też przyjmować wszystkie zaproszenia: na uroczystości, rocznice, otwarcia, poświęcenia. Rzetelnie przestrzegał terminów. Wolał wyjechać gdzieś wcześniej, niż się spóźnić.
Wieczorami pracował. Lubił też samotnie zaglądać do kaplicy, najczęściej przed północą. Potem w jego pokoju jeszcze paliła się lampa, a on siedział przy biurku nad stosem dokumentów. Sam wszystko przeglądał, sam odpisywał na listy. Nie pozwalał, by go wyręczać. Potwierdza to emerytowany biskup warszawsko-praski Kazimierz Romaniuk, były współpracownik Prymasa:
Reklama
- Kardynał był niezwykle pracowity. Często my, jego współpracownicy, wyrażaliśmy zdziwienie, że podejmował tak wiele niekoniecznie bardzo ważnych posług i to przecież nie tylko w dwóch diecezjach (warszawskiej i warszawsko-praskiej), ale w całej Polsce i poza jej granicami. Tak intensywny tryb życia sprawiał, że Prymas praktycznie nie miał czasu na odpoczynek. W nielicznych wolnych chwilach zaś chętnie oglądał transmisje sportowe. Nie tylko w domu, ale również podczas wyjazdów.
- Kiedyś z jednym z księży asystowałem Prymasowi w podróży do Limanowej. Wieczorem nie było już żadnych zajęć i Ksiądz Kardynał postanowił obejrzeć transmisję meczu - opowiada ks. Kalwarczyk. - Ucieszyliśmy się, bo przy okazji i my mogliśmy uczynić to samo.
- Latem w czasie wolnym chętnie też wędrował po górach - dodaje ks. Pawlina. - Ale również wtedy sporo pisał, nadrabiał zaległości w korespondencji, ale także formułował plany lub duszpasterskie programy na przyszłość.
Odchodził z godnością
Intensywnym trybem życia Prymas zadziwiał też księży, gdy był już na emeryturze. Najpierw kapelana ks. Mirosława Kreczmańskiego, a potem jego następcę - ks. Piotra Wierzbickiego, który z ogromną troską opiekował się kard. Glempem w czasie jego choroby. Do samego końca był też przy Prymasie ks. prof. Krzysztof Pawlina. I rodzona siostra Stanisława Glemp.
Kard. Józef Glemp odchodził z godnością. Był spokojny. I szczęśliwy. Dając receptę na szczęśliwe życie, tłumaczył: „Otworzyć serce na działanie Boże. I zawierzyć Opatrzności. Kiedy człowiek to uczyni, będzie szczęśliwy, nawet gdy życie będzie się toczyć wbrew naszym ludzkim planom. Szczęście jest wtedy, kiedy się wypełnia swoje zadanie i kiedy ma się pewność, że to właśnie jest moje zadanie do wypełnienia”.