Krystyna Panert, mieszkanka Rycerzewa, z atencją pokazuje na swoim podwórku granitowy kamień. - To próg, który pozostał po domu rodzinnym Prymasa Polski - mówi. I zarazem jedyny ślad, że mieszkali tutaj Glempowie. Bo kiedy sprzedali swój dom Panertom, ci zburzyli go i w tym samym miejscu postawili nowy. Wycięli też wielki dąb, który rósł w pobliżu i na którym lubił przesiadywać i bawić się z braćmi i kolegami mały Józef Glemp.
Dziś gospodyni jest dumna, że stąd właśnie pochodzi Prymas. I że czasem tu przyjeżdża, by odnaleźć ślady dzieciństwa. - Wie pani, a ostatnio to my byliśmy u Księdza Prymasa w Warszawie. Bez zapowiedzi, bo akurat załatwialiśmy coś w stolicy i pomyślałam, żeby odnaleźć jego siedzibę. Kiedy zapytałam „strażnika”, czy jest Ksiądz Prymas i czy przyjmie sąsiadów z Rycerzewa, na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Zjawił się w ciągu minuty i zaprosił nas na herbatę!
Słabowity wcześniak
Reklama
Józef Glemp, syn powstańca wielkopolskiego i uczestnika I wojny światowej, wychowywał się tutaj u schyłku dwudziestolecia międzywojennego, gdy po długiej niewoli odradzała się nowa Polska, a Marszałek Piłsudski był najbardziej znaną postacią publiczną.
Od urodzenia mieszkał w Rycerzewie - małej wiosce niedaleko Inowrocławia. Dziś liczy ona wprawdzie sto rodzin, ale sprawia wrażenie jakby wymarłej. Jest tu pusto i cicho. Nie mija się ludzi spieszących nie wiadomo dokąd. Słychać jedynie wiatr hulający po polu.
Miejscowa ludność zna się tu z dziada pradziada. Bo są to stare ziemie sięgające czasów Polski średniowiecznej i panowania Piastów. Kwitło tam rzemiosło, głównie sukiennictwo, a dzięki odkryciu bogatych złóż soli kamiennej w XIX wieku rozwinął się również przemysł. Powstały kopalnie oraz warzelnie soli. W jednej z nich pracował ojciec przyszłego Prymasa Polski.
Józef Glemp przyszedł na świat w 1929 r. Zima była wtedy ostra i śnieżna. Zbliżało się Boże Narodzenie, za niespełna tydzień miała być Wigilia. W domu Salomei i Kazimierza Glempów w Rycerzewie przygotowania do świąt szły już pełną parą. Pani Salomea była w ósmym miesiącu ciąży. Krzątała się po kuchni, kiedy źle się poczuła. Nie spodziewała się jeszcze porodu, gdyż termin miała wyznaczony na styczeń. Ale na wszelki wypadek mąż zawiózł ją wozem do szpitala, do Inowrocławia. Tam 18 grudnia rano urodziła pierworodnego syna. Słabowitego wcześniaka, o czarnych, kędzierzawych włosach i ciemnych oczach. Nazwała go Józef - być może po dziadku. Ale tego nikt w rodzinie nie wie na pewno.
Jeszcze tego samego dnia niemowlak został ochrzczony. Na wszelki wypadek, gdyby nie przeżył. W księdze metrykalnej parafii Zwiastowania Matki Bożej w Inowrocławiu zapis ten figuruje pod numerem 534. Nikt naturalnie nie mógł się spodziewać, że dziecko, które się urodziło, zostanie prymasem. Najważniejszą osobą w Kościele katolickim w Polsce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Glemb zamiast Glemp
Reklama
Mały Józio dorastał w rodzinie wielopokoleniowej. Do dziś ma w pamięci ukochanego dziadziusia, z którym chodził w dzieciństwie na spacery. Dziadek, w płaszczu i kapeluszu, trzymając laskę, brał wnuczka za rękę i zawsze tą samą drogą prowadził go na pobliski cmentarz w Kościelcu, o którym mówiło się „cmentarek”. Spoczywali tam mieszkańcy okolicznych miejscowości, którzy zmarli na epidemię cholery, szalejącej na tych terenach w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Wśród nich znajdowali się pradziadowie obecnego Prymasa. Dziadek snuł różne opowieści, czasem przy tym wesoło pogwizdując. Oswajał wnuka ze śmiercią, wyjaśniał mu i pokazywał świat. Ale trwało to krótko. Kiedy bowiem Józio miał zaledwie pięć lat, dziadek zmarł. Był to rok 1934.
Rodzina Glempów pochodziła najprawdopodobniej ze Szkocji, choć Ksiądz Prymas na sto procent tego nie potwierdza. Niektórzy członkowie rodziny noszą nazwisko Glemb zamiast Glemp. Najwidoczniej ktoś pomylił się wpisując nazwisko do ksiąg parafialnych i gdzieniegdzie tak pozostało (błędnie figuruje nawet na grobie ojca Prymasa). W każdym razie prawidłowe brzmienie nazwiska to „Glemp” - a więc tak jak w dowodzie ma wpisane Prymas.
W Rycerzewie poznali się także rodzice przyszłego Prymasa: Salomea z Kośmickich i Kazimierz Glemp. Matka Salomea to piękna kobieta o łagodnych rysach twarzy, która dużymi, ciemnymi oczami spogląda dziś na przybywających do domu Prymasa gości ze starej fotografii w sepii. Rodzina Kośmickich, z której pochodziła, była wielodzietna (piętnaścioro dzieci), naturalną koleją rzeczy dała więc matce Józefa Glempa podstawy do dobrej organizacji rodzinnego domu i opieki nad dziećmi.
- Wzory pielęgnowania domowego ogniska i troski o nas mama przejęła od naszej babci, czyli od swojej matki - ocenia dzisiaj Stanisława Glemp, siostra Prymasa. - Matka znała się na medycynie, umiała zaradzić prawie każdej chorobie, toteż sąsiedzi przychodzili do niej czasem po radę - opowiada kard. Józef Glemp.
Z pietyzmem Prymas wspomina też ojca, Kazimierza. Jego zdjęcie wisi obecnie oszklone w pokoju Prymasa w warszawskim Wilanowie, oprawione w drewniane, pomalowane na zielono ramki. Kazimierz Glemp ukończył kursy rolnicze i szkołę handlową, co w tamtych czasach było sporym osiągnięciem. Dlatego cieszył się we wsi powszechnym uznaniem.
Józwa chciał uczyć mnie pływać
Gdy nadszedł rok 1936, Józef Glemp rozpoczął naukę w szkole powszechnej w Kościelcu, położonym dwa kilometry od Rycerzewa.
- Umiał już wtedy czytać i pisać, i „przeskoczył” o jedną klasę do przodu - opowiada Irena Jankowska, koleżanka z klasy Prymasa. To ją miał ciągnąć za warkocze w młodości. - Ale ja warkoczy nigdy nie miałam! Za to w stawie Józwa chciał kiedyś uczyć mnie pływać. Speszona, uciekłam!
Szkoła w Kościelcu, dziś imienia Armii Krajowej, szczyci się teraz najsławniejszym absolwentem. I skarbnicą pamiątek od lat zbieranych w Izbie Prymasowskiej. Róża Sielecka, nauczycielka, pokazuje gromadzone tam stare fotografie, rysunki dzieci, obrazy, książki z dedykacjami „od starszego kolegi szkolnego”. A także koszulki sportowe, dyplomy i piłkę nożną.
Dawnego ucznia upamiętnia też tablica z napisem: „W tej szkole w latach 1935-1939 i 1945 zdobywał wiedzę Jego Eminencja ks. kard. Józef Glemp Prymas Polski”.
Niedaleko szkoły położona jest rodzinna parafia - św. Małgorzaty w Kościelcu, w której Józef Glemp przystąpił do I Komunii św. Ta potężna romańska budowla z przełomu XII i XIII wieku, z monumentalnym piętrowym nagrobkiem dziedziców Kościelca, od dziecka go zachwycała. Kiedy mały Józef obserwował w czasie nabożeństw gotyckie wnętrze kościoła, zwłaszcza prostokątne prezbiterium zamknięte półkolistą absydą i manierystyczny XVII-wieczny ołtarz główny, czuł się wprawdzie nieco przytłoczony, ale zawsze jak u siebie. Bezpiecznie i rodzinnie. Lubił też modlić się przed obrazem Matki Bożej z Dzieciątkiem z XVII wieku, w srebrnej trybowanej sukience, a przede wszystkim przed obrazem swego patrona - św. Józefa, autorstwa Zawadzkiego, ucznia Jana Matejki. Chętnie wdrapywał się też z kolegami po romańskich schodach prowadzących na chór (tzw. emporę), by stamtąd obserwować ludzi w kościele.
To w tej świątyni służył do Mszy jako ministrant. Za pierwszą szkołę wiary Ksiądz Prymas uznaje jednak dom rodzinny. - Codziennie razem, na kolanach, odmawialiśmy pacierz, w skład którego wchodziło także Dziesięć Przykazań, a w czasie Wielkiego Postu Litania o Męce Pańskiej - wspomina. Matkę określa jako tradycyjnie pobożną, ojca zaś uważa za człowieka głęboko religijnego. Z pewnością więc tak katolicki w zwyczajach dom rodzinny musiał wpłynąć na wybór życiowej drogi przyszłego Prymasa. Dlatego on sam będzie podkreślał później w kazaniach, że o powołaniach kapłańskich i zakonnych trzeba mówić przede wszystkim do kobiet, bo to one jako matki wywierają największy wpływ na wybory życiowe swych dzieci i kształtują duchowość i religijność przyszłych księży i sióstr.
- Odkąd pamiętam, w domu mówiło się, że Józef będzie księdzem - wyznaje pani Stanisława, siostra księdza Prymasa. Być może dlatego, że był ministrantem. I że mama modliła się o powołanie dla syna. Ale tego już dziś dokładnie nie pamięta. W każdym razie jedno jest pewne: do tej pory, jak sięga pamięć, w rodzinie księdza nie było. Józef był pierwszy.
Kard. Glemp o swoim powołaniu: - Od dzieciństwa miałem zamiłowanie do służby Bożej. Wiem też, że mój ojciec kiedyś marzył, by zostać księdzem. Nie zrealizował tego pragnienia, ale w rodzinie pozostał wielki szacunek dla kapłaństwa. To zapewniało małemu chłopcu dobry klimat. Nie umiałbym jednak wskazać jakiegoś decydującego momentu, kiedy nastąpiło odkrycie powołania.
Na robotach u Niemca
Kiedy Józef Glemp miał niecałe dziesięć lat, wybuchła II wojna światowa. Już 4 września cała rodzina przyszłego Prymasa musiała uciekać z Rycerzewa. - Do dziś pamiętam, jak matka pakowała dobytek i razem z ojcem wynosiła wszystko z domu, kładąc na wóz, którym potem odjechaliśmy w kierunku Kutna - opowiada Ksiądz Kardynał.
Bez wątpienia była to cezura w życiu młodego Józefa. Musiał opuścić dom rodzinny. A kiedy po kilku tygodniach wrócił, nie mógł już chodzić do szkoły. Przydzielono go natomiast do obowiązkowych robót w niemieckim gospodarstwie rolnym. Dziesięcioletni chłopiec, z „Arbeitskarte” w kieszeni, udawał się codziennie do pracy u Niemca. Otrzymywał za to jedynie posiłek, żadnego wynagrodzenia. I tak do końca wojny.
W 1945 r. Józef Glemp rozpoczął naukę w gimnazjum w Inowrocławiu, a po maturze wstąpił do seminarium. Rozpoczęła się jego kapłańska droga, której ukoronowaniem było prymasostwo.