IRENA ŚWIERDZEWSKA: - Panie Profesorze, zaangażowanie w życie społeczne wpisało się w tradycje Pańskiej rodziny...
PROF. ADAM STRZEMBOSZ: - Poczynając od pokolenia mojego pradziadka wiemy, że działalność społeczna należy do tradycji rodziny. Szczegółowe życiorysy znamy dopiero od kilku pokoleń wstecz, choć najstarsze informacje o naszej rodzinie, do których udało nam się dotrzeć, pochodzą z połowy XIV w. Mój pradziad Jan Strzembosz był w Żytomierzu prezesem instytucji, którą można by nazwać odpowiednikiem dzisiejszej Caritas. Organizował opiekę dla wdów po powstańcach styczniowych oraz dla ich dzieci. Pomagał też ludziom pokrzywdzonym w wyniku panujących wówczas układów politycznych. Organizował społeczność polską w Żytomierzu. Dla młodzieży przygotowującej się do zawodów rzemieślniczych utworzył progimnazjum. W następnym pokoleniu moja ciotka Wacława była bardzo zaangażowanym społecznikiem. Pracowała jako pielęgniarka w jednym z warszawskich szpitali. Jakim była człowiekiem, świadczyć może liczba osób towarzyszących jej w ostatniej drodze. Pomimo czasu okupacji, na pogrzeb ciotki przybyły tłumy. Moi oboje rodzice również działali społecznie. Spośród rodzeństwa siostra Teresa szczególnie poświęciła się pomocy bliźnim (jest kandydatką na ołtarze - przyp. red.) brat działał w ZHR.
- Czy trudno jest dzisiaj być społecznikiem?
- Dziś wiele możliwości stwarza system niesienia zorganizowanej pomocy np. poprzez stowarzyszenia. Wydaje mi się, że największym problemem jest przeciwstawianie się modzie na drapieżne " dorabianie się". Stowarzyszenia wyrastają jak grzyby po deszczu. Czy wszystkie powstają wyłącznie po to, aby świadczyć dobro na rzecz drugiego człowieka? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Pozytywnym jest fakt, że szerokie możliwości zakładania nowych stowarzyszeń ogromnie uaktywniły ludzi, którzy chcą pracować na rzecz dobra wspólnego. Pamiętam, jak w domu, w którym mieszkałem poprzednio, zrodził się pomysł utworzenia miniprzedszkola. Niestety, inicjatywa szybko upadła wskutek blokady ze strony władz.
- Cofając się w historii obecnego wieku, czy można powiedzieć, że dawniej było więcej wśród społeczeństwa polskiego inicjatyw na rzecz dobra drugiego człowieka?
- Ocena wymaga dokładnego prześledzenia historii Polski międzywojennej i porównania jej z czasem po roku 1989. W okresie powojennym wszelka działalność publiczna była skutecznie tłamszona. Masy rządzą i dla nich należy wszystko zrobić - głosiły sztandarowe hasła nie mające pokrycia w rzeczywistości. "System" decydował, co dla tych mas jest dobre, a co jest złe. Zatem ludzie indywidualnie niewiele mogli zdziałać. Dziś jest inaczej. Na terenie całej Polski podejmowane są różnorodne inicjatywy społeczne czy akcje charytatywne prowadzone przez pisma lokalne, stowarzyszenia itp. Uważam, że po roku 1989 działalność ta nabrała zupełnie nowej jakości.
- Czy postawy społecznika można się nauczyć?
- Każdy musi się tego uczyć. Nie chciałbym twierdzić, że ja taką postawę mam. Bardziej aktywną działalność społeczną rozpocząłem po osiągnięciu wieku emerytalnego. Przygotowało mnie do niej harcerstwo i wykonywany zawód. Pracowałem przez lata jako sędzia dla nieletnich, stykałem się więc z różnymi problemami młodzieży.
- Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców, którego jest Pan prezesem, podjęło w tym roku inicjatywę pomocy dzieciom z terenów wiejskich...
- W styczniu tego roku, po zjeździe odnowionego Stowarzyszenia,
poruszyliśmy sprawę promocji najuboższych dzieci z terenów wiejskich.
Naszym celem jest niesienie pomocy potrzebującemu człowiekowi w tym
wypadku poprzez stworzenie warunków i dopingowanie młodzieży do dalszego
kształcenia się. Nie jesteśmy prekursorami. Taką działalność prowadzi
już Agencja Rolna Własności Skarbu Państwa. W tym roku miała objąć
opieką 5 tys. młodzieży z terenów popegeerowskich. Niestety, Agencja
nie ma tytułu prawnego, aby kierować pomoc do dzieci spoza tych terenów.
Sytuacja dzieci spoza terenów popegeerowskich bywa bardzo trudna.
Niektóre z nich żyją w skrajnej nędzy. MEN przeznaczyło dla nich
na ten rok znaczne kwoty. Wyrastają kolejne inicjatywy. Konferencja
Episkopatu Polski powołała fundację celem wspierania niezamożnej
a zdolnej młodzieży. Unia Wolności zakłada fundację, aby wyrównać
dostęp do edukacji młodzieży z terenów wiejskich. Z przyjemnością
wysłuchałem wiadomości, że nawet prezydent Kwaśniewski był gotów
pieniądze zaoszczędzone na drugą turę wyborów przekazać na rzecz
kształcenia młodzieży wiejskiej. Jak dotąd poza Agencją Rolną Własności
Skarbu Państwa, MEN i nami nikt stypendiów jeszcze nie wypłaca. W
listopadzie br. rozpoczyna wypłaty fundacja Konferencji Episkopatu
Polski.
Chciałbym podkreślić, że działalność KSW pozbawiona jest
przesłanek politycznych i światopoglądowych. Nie preferujemy nikogo
z punktu widzenia wyznania. Decydującym kryterium jest sytuacja materialna
i chęć uczęszczania na naukę w szkole średniej.
- Jak wygląda pomoc kierowana do konkretnego ucznia?
- W tym roku objęliśmy opieką dwadzieścioro kilkoro dzieci z Dukli oraz z okolic Siedlec. Zwróciliśmy się do szkół podstawowych w rejonach o dużym ubóstwie społecznym. Kontakty ze szkołami nawiązała na własny koszt wiceprezes Zarządu KSW dr Anna Strychalska-Kołodziejczyk. KSW zakłada niesienie pomocy młodzieży ze szkół średnich. Nauczyciele szkół podstawowych wytypowali uczniów z ostatnich klas. Oni znają najlepiej sytuację swoich podopiecznych. Ci, którzy zdali egzaminy do szkoły średniej, otrzymają wsparcie finansowe. Nie chcieliśmy, aby pieniądze trafiały bezpośrednio do rąk ucznia. Podpisaliśmy ze szkołami umowy, iż będą świadczyć systematycznie z tych pieniędzy: opłacać bursę, wyżywienie, dojazdy do szkoły, zakup podręczników itp. Fundatorzy stypendiów przesyłają pieniądze na konto szkoły. W ten sposób wykluczone zostają podejrzenia o jakiekolwiek manipulacje.
- Na jaki okres czasu fundacja zakłada objęcie ucznia pomocą?
- Młodzież otrzymująca stypendia będzie miała kontynuowaną pomoc aż do momentu ukończenia szkoły średniej. Chcemy ze szkołami objętymi akcją mieć bezpośredni kontakt. Zamierzamy naszą akcją obejmować większą liczbę uczniów, stosownie do liczby uzyskanych stypendiów.
- W jaki sposób dokonywało się pozyskiwanie funduszy?
- Zwróciliśmy się do wszystkich banków i do szkół
prywatnych, które mają siedzibę w Warszawie. Odzew był niewielki.
Spośród szkół na naszą prośbę odpowiedziała tylko szkoła z Pułtuska.
Rektor i prorektorzy z własnych pieniędzy ufundowali stypendium.
Wsparcie zadeklarowało kilka banków oraz osoby indywidualne z całej
Polski. Kilka stypendiów ufundowali członkowie Stowarzyszenia.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się objąć pomocą
większą liczbę młodzieży. Zamierzamy zaktywizować w pozyskiwaniu
sponsorów oddziały KSW mieszczące się w różnych częściach Polski.
Bardzo bylibyśmy wdzięczni, gdyby darczyńcy zgłaszali się do nas
możliwie jak najwcześniej - przed czerwcem przyszłego roku. Jest
to związane z terminem przygotowania list przyszłych ewentualnych
stypendystów. Osoby, które chciałyby pomóc, powinny to sygnalizować
Zarządowi Głównemu KSW, który mieści się w jednej ze szkół prowadzonych
przez Stowarzyszenie. Adres placówki: ul. 6 Sierpnia 1/5, 02-843
Warszawa.
- Sądzi Pan Profesor, że akcja zaprocentuje w dalszym rozwoju objętych opieką dzieci?
- Inicjatywa rozwiązuje istotne problemy społeczne. Zależy nam, aby osoby z terenów wiejskich mogły znaleźć zatrudnienie poza rolnictwem, niekoniecznie opuszczając swoje miejsca zamieszkania. Podstawą jest edukacja. Jak pokazują doświadczenia zachodniej Europy, ogólne wykształcenie stwarza szansę większej mobilności w rozwiązywaniu problemów również ekonomicznych, jest też podstawą do specjalizowania się w różnych zawodach. Taki jest też kierunek reformy szkolnictwa - ograniczenie szkolenia zawodowego i rozszerzenie szkolenia ogólnokształcącego. Znajomość języków obcych pomaga nawiązywać kontakty. Przykładem niech będą gospodarstwa ekologiczne nawiązujące kontakt z cudzoziemcami. Warunkiem jest jednak znajomość języka obcego. Zyskują gospodarstwa rolne prezentujące się w Internecie. W tym celu konieczna jest edukacja.
- Czy sądzi Pan Profesor, że akcje takie jak prowadzona przez KSW są w stanie rozwiązać problem edukacji młodzieży niezamożnej?
- Dla nas pomoc każdemu człowiekowi jest cenna i czy będziemy mieli stypendystów 20, czy 200, będziemy szczęśliwi. Mamy świadomość, że to co robimy, jest kroplą w morzu potrzeb i że nie rozwiążemy problemu. Może jednak choć niektórzy dzięki nam rozwiną swoje talenty i inaczej ukierunkują swoje życie, niż zmusza ich do tego brutalna rzeczywistość.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu